Zofia Jurczak, podrozepokulturze.pl
Jeden z największych narodów bez własnego państwa. Szacuje się, że na świecie żyje około 40 milionów Kurdów, a ich terytorium podzielone jest między cztery kraje: Irak, Iran, Syrię i Turcję. Najbliżej niepodległości jest część iracka. Od trzydziestu lat Kurdystan jest regionem autonomicznym, de facto państwem w państwie. Z własnym językiem, parlamentem i prezydentem, stolicą w Irbilu i blisko 5 milionami mieszkańców. Ale Kurdowie żyją na całym świecie, a około 200 na stałe w Polsce. Kilkunastu na swój nowy dom wybrało Kraków.
Najbardziej znanym krakowskim Kurdem jest Ziyad Raoof. Do Polski przybył w 1986 roku z zamiarem doktoryzowania się z prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale szybko okazało się, że od paragrafów lepiej idzie mu… prowadzenie stołówki Instytutu Polonijnego na zamku w Przegorzałach. Tę wkrótce zmienił w jedną z najlepszych restauracji Krakowa – „U Ziyada”, która do czasu remontu (w toku) była jedynym lokalem w mieście serwującym dania kuchni kurdyjskiej. Dziś Ziyad Raoof to człowiek instytucja: Pełnomocnik Rządu Regionalnego Kurdystanu w Polsce, biznesmen i Krakowski Ambasador Wielokulturowości.
Moim przewodnikiem po meandrach kurdyjskiej kultury i historii jest Zmnako Awrahman – doktor nauk technicznych w dziedzinie informatyki, specjalizujący się w modelowaniu i prognozowaniu danych. W Krakowie mieszka od 4 lat.
O Kurdystanie mówi się, że jest Europą Bliskiego Wschodu
I faktycznie, w porównaniu z resztą bliskowschodniego tygla, Kurdystan to wręcz oaza demokracji i liberalizmu, przynajmniej w teorii. Kurdowie są muzułmanami, ale ich islam – jak ujął to Paweł Smoleński w książce Zielone migdały, czyli po co światu Kurdowie – „był zawsze łagodny i mięciutki”. To dokładnie na odwrót niż w reszcie Iraku, hołdującej radykalnemu podejściu do wiary. Przykład pierwszy z brzegu – w świeckim Kurdystanie zakazano wielożeństwa, w Iraku mężczyźni legalne mogą poślubić cztery żony. Irakijki noszą czadory, Kurdyjki zasłaniać włosy mogą, ale nie muszą. W Kurdystanie żyją obok siebie w zgodzie i szacunku wyznawcy różnych odłamów islamu i chrześcijanie.
Zasada równości obowiązuje także między płciami, a kobiety i mężczyźni w Kurdystanie zarabiają tyle samo. Ba, w Parlamencie zasiada co najmniej trzydzieści procent kobiet. Liczy się doświadczenie i wykształcenie, do którego chłopcy i dziewczęta mają identyczny dostęp. Tu ciekawostka – na kurdyjskich uniwersytetach studiuje się w języku angielskim (wyjątkiem jest prawo, historia i geografia). To otwiera drzwi uczelni na całym świecie, z czego młode pokolenie Kurdów chętnie korzysta. Studiują również w Krakowie, szczególnie chętnie informatykę, biotechnologię i stosunki międzynarodowe. Ale po obronie dyplomów wracają do Iraku. Zmnako Awrahman, nim trafił do Krakowa na UJ, studiował w Cambridge, ale wybrał Polskę, bo pociągała go jej egzotyka. Dziś nie tylko jest związany z Krakowem zawodowo, ale i rodzinnie. Można więc powiedzieć, że wżenił się w Polskę.
Wreszcie – jest jeszcze coś, co różni Kurdów od reszty wyznawców islamu: stosunek do alkoholu. W Kurdystanie procenty są legalne. W barze czy restauracji bez problemu można wypić piwo, a nawet coś mocniejszego.
Gościnność wpisana jest w kurdyjskie DNA
Doświadczyłam jej na własnej skórze, gdy przed kilku laty poznałam rodzinę Farhanga Muzaffary’ego. Farhang wcześniej obronił doktorat w Instytucie Orientalistyki UJ, pracował także jako lektor języka kurdyjskiego. Do Krakowa wrócił jako profesor wizytujący w Pracowni Studiów Kurdyjskich Zakładu Iranistyki UJ z żoną Chrą i córeczką. To było moje pierwsze zetknięcie z kurdyjską kulturą, także kulinarną. A trzeba wiedzieć, że Kurdowie żyją by jeść. Każde nasze spotkanie było więc pretekstem do zorganizowania małej uczty. Chra gotowała obłędnie!
Kuchnia kurdyjska jest niesłychanie różnorodna i aromatyczna, ale nie pikantna. Tylko sam ryż przyrządza się tu na kilkanaście sposobów, podobnie rzecz się ma z soczewicą. Klasykiem kuchni kurdyjskiej jest jagnięcina wcześniej marynowana w przyprawach i ziołach. Ale moim faworytem jest dolma, która w odróżnieniu od znanych z kuchni greckiej małych gołąbków zawiniętych w liście winogron, w wersji kurdyjskiej jest nadziewanymi mięsno-ryżowym farszem warzywami: bakłażanami, pomidorami, paprykami, cebulami. Do tego mocna herbata i słodycze – diablo słodkie, jeśli mam być szczera.
Kurdowie nie bawią się w małe porcje, gotuje się od razu w hurtowych ilościach, co tym bardziej ułatwia ucztowanie. Dzielenie się posiłkiem ma zresztą nie tylko podłoże kulturowe, ale i historyczne. Bo głód Kurdowie znają aż za dobrze. Paweł Smoleński w książce Zielone migdały: „Tu od wieków władały głód, nędza i śmierć. Żyli tu ludzie dumni i honorowi, (…) górale mieszkający w nędznych wsiach odciętych od świata. Stadko kóz lub owiec to był majątek. Morelowy sad wyznaczał granice bogactwa”. Międzyludzka solidarność wielokrotnie ratowała Kurdów w sytuacjach beznadziejnych. To być albo nie być w kraju graniczącym z każdej strony z nieprzyjaciółmi. Kurdowie trzymają się razem i pomagają sobie bezinteresownie. Bo tak trzeba, a nie dlatego, że kiedyś im się to opłaci.
Ekstremalnym przykładem kurdyjskiej gościnności jest historia hotelu w mieście Halabdża
A właściwie jego braku, bo w Halabdży nie ma żadnego. Kilka lat temu otworzył się pierwszy i jedyny, ale po dwóch latach splajtował. Czy to znaczy, że do Halabdży nikt nie zagląda? Nie. Przegrał z gościnnością mieszkańców, którzy przybyszy goszczą u siebie. Wszystko opiera się na sieci kontaktów. Zmnako Awrahman: „Dziesięciu przyjaciół w Polsce to dużo, a w Kurdystanie dużo to dwa tysiące. Wystarczy telefon, by zorganizować nocleg i opiekę nad gośćmi”. Nikogo nie znasz? Nie szkodzi, obcokrajowcy w Kurdystanie wzbudzają życzliwe zainteresowanie, a prawo gościnności jest święte. Kurdowie nie dadzą ci zginąć.
Newroz to najważniejsze święto kurdyjskie
Newroz znaczy „nowy dzień” i przypada 21 marca. Dla Kurdów to nie tyle początek wiosny, ale przede wszystkim nadejście nowego roku i radosna manifestacja narodowej tożsamości. Święto obchodzi się co najmniej tak hucznie jak sylwestra w Polsce. W tym czasie życie publiczne zamiera, a biesiadom towarzyszą tańce i śpiewy oraz palenie ognisk – symbol wolności.
Życie w Kurdystanie pod pewnymi względami jest wygodniejsze niż w Polsce
Zmnako na pierwszym miejscu wymienia… drogi! Nieporównywalnie wygodniejsze i lepszej jakości niż w Polsce. A na kolejnym publiczną ochronę zdrowia. Jako przykład podaje operację migdałków. W Kurdystanie czeka się na nią góra dwa tygodnie, w Polsce – rok. Kolejna sprawa – metraże mieszkań. W Kurdystanie czterdziestometrowe mieszkanka nie występują w przyrodzie. Standardowe są metraże trzy-cztery razy większe, a by zamieszkać we własnym eM nie trzeba zapożyczać się na resztę życia. Kurdowie są też bardziej otwarci niż Polacy. Zamiast narzekać i marudzić między sobą, komunikują wprost co im nie gra.
Kraków przebija Kurdystan pod względem transportu publicznego, którego Zmnako jest wielbicielem. Ba, uważa krakowską komunikację miejską za jedną z najlepszych w Europie. W Kurdystanie coś takiego jak transport publiczny nie istnieje, a niezmotoryzowani muszą korzystać z taksówek. Przejazd nimi to groszowe sprawy. Mimo wszystko w Polsce bezpieczniej też jeździ się autem, bo (przynajmniej teoretycznie) obowiązują u nas przepisy drogowe, które z kolei na Bliskim Wschodzie nie są, delikatnie mówiąc, respektowane. Zmnako zaskoczyło też ciepłe przyjęcie i ilość pomocy, której doświadczył po przyjeździe do Polski. Nadal też robi na nim wrażenie estyma z jaką traktuje się w Krakowie dziedzictwo kulturowe.
Ciemną stroną życia w Polsce jest rasizm, którego mój rozmówca doświadczył osobiście, a ostatnio te tendencje się nasilają, co nie napawa go optymizmem.
Jestem z wojennego pokolenia
Od kilkunastu lat iraccy Kurdowie cieszą się spokojem i dobrobytem, który przez dekady pozostawał w tylko w sferze marzeń. Korzystają z potężnych zasobów ropy naftowej, z których eksploatacji wcześniej nic nie mieli. Wywalczyli sobie namiastkę niezależności – autonomia choć administracyjnie jest częścią Iraku, w praktyce funkcjonuje jak osobne demokratyczne państwo, a przekraczanie wewnętrznej granicy dla Irakijczyków jest bardziej upierdliwe niż wjazd dla nas na Białoruś.
Jednak pokój jest kruchy i okupiony morzem krwi. Zmnako Awrahman: „Jako dziecko byłem świadkiem pięciu wojen. Cztery razy uciekałem z domu w tym, co miałem na sobie”. Paweł Smoleński w Zielonych migdałach: dzieje Kurdystanu to pasmo powstań i pacyfikacji. Przy czym w czasach Saddama Husajna na Kurdach dokonano regularnego ludobójstwa. „Szło nie tylko o to, by zabijać ludzi, ale także – żeby zniknął naród. Jakiś iracki oficjel powiedział (…), że tam, gdzie wejdzie wojsko Saddama, nie ma prawa bić ani jedno kurdyjskie serce.”
Mroczną datą w historii Kurdystanu jest 16 marca 1988 r., gdy na Halabdżę (tę samą, w której nie ma żadnego hotelu) armia iracka przeprowadziła atak gazowy. Od pachnącej jabłkami mieszanki m.in. sarinu i iperytu zginęło pięć tysięcy osób, a kolejne tysiące zostały okaleczone na resztę życia.
Halabdża była częścią Operacji Al-Anfal. Jak podaje Wikipedia łączna liczba jej ofiar oscyluje w granicach 200 tysięcy. Zniszczono także ponad 3 tysiące miejscowości zamieszkiwanych przez Kurdów. Zatruwano źródła wody pitnej, burzono domy, niszczono zbiory, a ludzie byli wypędzani bądź znikali bez śladu. Do dziś pustynia wypluwa kości z masowych grobów. A to tylko jedna ze zbrodni wymierzonych w Kurdów. To, że wciąż trwają, jest zasługą legendarnej wręcz bitności bojowników – peszmerga, którzy gdy trzeba po prostu chwytają za broń. Wśród peszmergów były też kobiety, a ich rola nie kończyła się na praniu i gotowaniu na tyłach frontu. Dziewczyny ramię w ramię walczyły w partyzantce.
W niedawnych walkach z Państwem Islamskim zginęło kilkunastu przyjaciół Zmnako, którzy porzucili wygodne życie na zachodzie i wrócili do ojczyzny walczyć w jej obronie. To był ich świadomy wybór.
Korzystałam z: P. Smoleński Zielone migdały, czyli po co światu Kurdowie, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016.
Dziękuję Zmnako Awrahmanowi za arcyciekawą rozmowę i poświęcony czas, panu Maciejowi Legutce za pomoc w zdobyciu kontaktów do krakowskich Kurdów oraz Joannie Antonik za zaproszenie do projektu.
O autorce: Zofia Jurczak – kulturoznawczyni i zawodowa turystka. Interesują ją dobre historie i dziedzictwo kulturowe. Uwielbia Japonię, kocha wyspy, ale najwięcej przyjemności czerpie ze zwiedzania najbliższej okolicy. W Krakowie od prawie 20 lat, a wciąż odkrywa w mieście coś nowego. Pracuje nad książką o nieznanych miejscach Krakowa i bloguje na podrozepokulturze.pl.
Tekst powstał w ramach projektu „W 12 kultur dookoła Krakowa” finansowanego z dotacji programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy finansowanego z Funduszy EOG.