Festiwal budowania mostów, poszanowania tradycji i afirmacji różnorodności

Ochłonąwszy już z emocji, których w tym roku EtnoKraków/Rozstaje dostarczył wiele, czas na podsumowanie 19. edycji festiwalu. Na kilka lipcowych wieczorów Kraków zamienił się w żywą, barwną i roztańczoną scenę z muzyką pochodzącą z różnych zakątków świata. EtnoKraków to festiwal, który łączy ludzi, buduje mosty, pokazuje spuściznę i tradycje muzyczne rożnych kultur i narodowości. Jest świadectwem tego, jak mocno muzyka może łączyć nawet, jeśli dzielą nas tysiące kilometrów, odmienne korzenie i niezrozumiały język. Festiwal jest też dowodem na to, jak mało wiemy o tym, co blisko, z czym sąsiadujemy. Cieszy bardzo fakt, że oprócz wyśmienitej muzyki, EtnoKraków jest pomostem, zwłaszcza teraz, w niespokojnych czasach, kiedy różnorodność nie zawsze jest postrzegana jako wartość. Wspaniale, że są osoby, które z pasją tę wartość pielęgnują i szukają łączników, otwierają serca i głowy na to, co inne i piękne.

Trzonem festiwalu były koncerty we wspaniałym, ascetycznym wnętrzu kościoła św. Katarzyny. Przez dwa dni świątynię wypełniały dźwięki tak odmienne od tego, co usłyszeć możemy na co dzień. Chyba tylko podczas tego festiwalu mogło dojść do tak symbolicznego aktu jak chociażby ten, zainicjowany przez grupę Gulaza – oto w kościele wystąpił zespół złożony z żydowskich muzyków, którzy śpiewali po arabsku. Oprócz kościoła św. Katarzyny muzyka rozbrzmiewała w klubie Strefa, Żydowskim Muzeum Galicja, Alchemii oraz na pl. Wolnica.

 

Pierwszy festiwalowy dzień otworzył występ będący wielkim międzykulturowym dialogiem – wspólny koncert góralskiej kapeli Trebunie-Tutki z gruzińskim Urmuli Quintet. Choć zespoły pochodzą z odległych krain, łączy ich „Duch gór” będący nie tylko tytułem wspólnej płyty. Trebunie-Tutki podtrzymuje pamięć o polskiej muzyce podhalańskiej, zaś Urmuli Quintet pielęgnuje gruziński śpiew polifoniczny. Ich występ był dialogiem dwóch tradycji, z którego powstaje jedna – wspólna historia. Obie kapele używają tradycyjnych instrumentów, co nadaje im tym większej autentyczności i łączy przeszłość z teraźniejszością. Polifoniczne śpiewy Urmuli stworzyły mistyczną aurę sięgającą nawet średniowiecza, gdyż z tego okresu pochodzą najstarsze wykonywane przez zespół utwory. Koncert polsko-gruzińskiego składu był jednym z tych, który udowadnia, że międzykulturowy dialog jest możliwy, trzeba tylko chęci, by znaleźć wspólny język. W tym przypadku okazała się nim być miłość do muzyki.

Trebunie-Tutki, Urmuli, fot. mat. org.

W dalszą część mistycznej podróży zabrał nas wirtuoz gitary – artysta, który stworzył i opatentował trzy wzory tego instrumentu. Mistrz Debashish Bhattacharya zagrał na dwudziestoczterostrunowej gitarze chaturangui oraz małym ukulele slide. Była to spokojne, modlitewne brzmienia, dla artysty bowiem muzyka ma głęboki wymiar duchowy. Ujmujące było przesłaniem pokoju, przyjaźni i miłości, którym na wstępie podzielił się z publicznością muzyk. Jego wysublimowanym popisom towarzyszyła poezja, a wiersze zarówno swoje własne, jak też Rabindranatha Tagorego czytał przed każdym kolejnym utworem. Choć na początku była to ciekawa praktyka, to w skali całego koncertu tak duża ilość słów pomiędzy poszczególnymi kompozycjami (dodajmy, że każdy z wierszy był jeszcze tłumaczony na język polski), to było zdecydowanie za dużo. Nadwątliło to magię całego koncertu wybijając z rytmu i kontemplacyjnego nastroju.

Debashish Bhattacharya, fot. mat. org.

Zakończeniem pierwszego festiwalowego dnia w kościele św. Katarzyny był występ izraelskiego zespołu Gulaza. W swojej muzyce odwołuje się on do tradycji izraelski-jemeńskiej. Charyzmatyczni artyści zaprezentowali pieśni jemeńskich kobiet – utwory, które zgodnie z tradycją przekazywane były drogą ustną z matki na córkę. Zespół zburzył ten zastany porządek, jednocześnie budując pomost między tradycją a nowoczesnością, pieśni wykonał bowiem charyzmatyczny wokalista – mężczyzna, który tchną w nie nowe życie. Artyści wykonali głównie bardzo nastrojowe, pełne emocji utwory, wśród których było sporo pieśni weselnych, wszystkie zaś wypełniało pragnienie wolności i ogromna pasja. Gulaza to kolejny zespół, który niósł przesłanie wolności i życia ponad podziałami. Mam nadzieję, że artyści w niedalekiej przyszłości znowu powrócą do Krakowa i podzielą się z nami swoją przepiękną muzyką.

Gulaza, fot. mat. org

Drugi dzień w kościele św. Katarzyny także upłynął pod znakiem trzech koncertów. Występ młodziutkiej Katariny Malikovej i jej zespołu był dużą odmianą w stosunku do tego, co w surowych murach kościoła działo się wcześniej. Do tej pory mieliśmy do czynienia z ascetyczną, modlitewną i kontemplacyjną muzyką, zaś słowacka grupa zaprezentowała brzmienia, które po brzegi wypełniły świątynię, rozsadzając ją od środka. Ich muzyka byłaby dobrą ilustracją do filmu – dynamiczna, żywiołowa, barwna, czerpiąca z przeróżnych gatunków. Był w niej jednak pewien nadmiar, często tak charakterystyczny dla bardzo młodych artystów, którzy w każdym kolejnym utworze chcieliby pokazać wszystko co potrafią. Na dłuższą metę jest to niebezpieczna i męcząca praktyka, która sprawia, że cisza staje się cenniejsza od złota, a nadmiar, nawet starannie dopracowanych detali, zwyczajnie przytłacza.

Katarina Malikova, fot. mat. org.

Swoistą nauką słuchania był występ ormiańskiego zespołu Gurdjieff Ensemble. Czysta forma, kontemplacyjna i ascetyczna muzyka, która doskonale wpisała się we wnętrze kościoła. Usłyszeliśmy pieśni ormiańskie i bliskowschodnie, zarówno te religijne, jak też ludowe. Ich grze towarzyszyło nadzwyczajne skupienie i cisza, co było ogromnym wyzwaniem, zwłaszcza w kontekście wcześniejszego koncertu. W dzisiejszych rozbieganych czasach, kiedy rzadko przystajemy, a naszemu życiu towarzyszy nadmiar, ciężko jest nam zaakceptować ciszę. Nieustannie szukamy coraz nowych i intensywniejszych bodźców, dlatego zmierzenie się z muzyką, która gra ciszą i przestrzenią, jest czymś naprawdę trudnym. Podczas tego występu nie było fajerwerków, była za to cenna nauka słuchania, skupienia i medytacji.

Gurdjieff Ensemble, fot. mat. org.

Absolutnie najpiękniejszym koncertem 19. edycji EtnoKraków/Rozstaje, perełką którą mogłyby się poszczycić największe i najbardziej prestiżowe festiwale i sale koncertowe świata, był wirtuozowski występ irańsko-polskiego składu. Mistrzem ceremonii był Kayhan Kalhor – wirtuoz gry na perskiej kemancze, któremu towarzyszył Ali Bahram Fard grający na santurze. Do wspólnej gry i międzykulturowego dialogu została zaproszona multiinstrumentalistka Maria Pomianowska, która gra m.in. na zrekonstruowanych suce biłgorajskiej i fideli płockiej. U jej boku pojawiła się też grająca na fidelach kolanowych Aleksandra Kauf. Czwórka muzyków zasiadła na niewielkim, okrytym perskimi dywanami podwyższeniu i zabrała nas w nieprzerwaną, półtoragodzinną podróż do przedsionka raju. Rzadkością są koncerty, które prowadzą słuchacza w głąb siebie, pozwalają całkowicie oderwać się od „tu i teraz” i doznać swoistego katharsis. Irańscy wirtuozi zabrali nas w duchową wędrówkę do źródeł tradycji perskiej, a polskie instrumentalistki wspaniale im w tym partnerowały, dodając do wspólnej gry także polskie akcenty. Mistrzowskiej grze i brzmieniom najwyższej jakości towarzyszyła całkowita wolność, radość i świadomość, że oto pomiędzy dźwiękami rozgrywa się fascynująca i ważna historia. Artyści, choć po raz pierwszy spotkali się niedługo przed wejściem na scenę, zaczęli mówić wspólnym językiem, prowadzić dialog, wymieniać się doświadczeniami tak, jak gdyby byli starymi przyjaciółmi, którzy po długiej rozłące opowiadają historie swojego życia. Fascynujące było słuchanie tej rozmowy oraz patrzenie na wirtuozów, którzy dogłębnie zanurzeni w muzyce tańczą ze swoimi instrumentami. Był to niezapomniany, dotykający duszę koncert i muzyka, która zostaje w człowieku już na całe życie. Szkoda tylko, że w tych intymnych chwilach publiczność była „atakowana”, dosłownie z każdej strony kamerami.

Kayhan Kalhor, fot. mat. org.

Po koncertach w kościele św. Katarzyny wyrazy dużego uznania należą się osobom, które zajmowały się reżyserią świateł. Każdy z występów był mistrzowsko oświetlony, a zwłaszcza te, które odbywały się już po zmroku. Zarówno sposób oświetlenia, jak też kolory i cała gra świateł były świetnie dopasowane do muzyki i klimatu sakralnej przestrzeni.

Na zakończenie trzeba jeszcze dodać, że na festiwalu mięliśmy bardzo silną i liczną polską reprezentację, nie tylko podczas głównych koncertów w kościele. W Żydowskim Muzeum Galicja publiczność miała okazję wysłuchać miłosnych pieśni żydowskich w wykonaniu Oli Bilińskiej. Artystka zaprezentowała swój nowy projekt „Libelid” wyśpiewując w języku jidysz opowieści o uczuciach, tych najsilniejszych, najważniejszych, które od wieków targają ludzkimi duszami. Była to bardzo nastrojowa podróż do żydowskiej tradycji, ale ubranej w nowoczesną szatę dźwięków. Wybrzmiała ona w połączeniu fantastycznego głosu oraz instrumentów: gitary, kontrabasu, harfy, wiolonczeli i trąbki, które stworzyły ciekawe tło i bazę dla tradycyjnych żydowskich pieśni.

Ola Bilińska, fot. mat. org.

Piękną polską propozycją był też koncert Kapeli Maliszów – rodzinnego zespołu, pielęgnującego tradycję swojego regionu. Trio pochodzi z Beskidu Niskiego i inspiruje się przyśpiewkami i tańcami okolic powiatu gorlickiego. W ich muzyce, oprócz poszanowania tradycji, jest wolność i radość wspólnego tworzenia, jest też miejsce dla improwizacji. Zadziwiająca jest dojrzałość artystyczna 2/3 zespołu – córki i syna Jana Malisza, młodziutkich muzyków, którzy z niesamowitą radością i zrozumieniem sięgają do korzeni swojego regionu.

Kapela Maliszów, fot. mat. org.

EtnoKraków Rozstaje to jeden z tych wspaniałych festiwali, który buduje międzykulturowy dialog. Organizacyjnie dograny, ze starannie przygotowanym programem i pasją ludzi, którzy go tworzą. Cieszy fakt, że festiwalowe koncerty mają szansę dotrzeć do bardzo szerokiego grona odbiorców, gdyż oprócz biletowanych występów w kilku festiwalowych punktach, chętni mogli wysłuchać też wspaniałych dźwięków płynących ze sceny ustawionej na placu Wolnica.

Czy Festiwal rzeczywiście coś zmienia w naszej krakowskiej społeczności? Nie wiem, ale ja nadal trwam zachwycona i utwierdzona w tym, że muzyka łączy ludzi i jest ponad wszelkimi podziałami. Trzeba tylko dać jej w pełni wybrzmieć.

Mery Zimny

Skip to content